Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie żyje prof. Bernard Jancewicz, znakomity fizyk z Wrocławia

r
Pan profesor był uwielbiany przez swoich studentów. Zmarł w ten weekend. Przeczytaj jedną z ostatnich rozmów z Bernardem Jancewiczem, emerytowanym profesorem fizyki na Uniwersytecie Wrocławskim, pod tytułem "Podnoszeniem papierka z trawnika można zmieniać świat na lepsze. Została przeprowadzona we wrześniu 2020 roku. Rozmawiał Robert Migdał

W internecie zawrzało z powodu pewnego starszego pana z Wrocławia. Otóż jeden z internautów szedł za nim przez pewien czas i był zdziwiony, że starszy pan zatrzymuje się przy porzuconych na trawniku papierach i puszkach po napojach, podnosi je i wyrzuca do kosza. Zrobił mu zdjęcie i umieścił na Facebooku z podpisem: "Z podziwem, w podziękowaniu, daję mu lajka" - napisał.

- Zdziwiło mnie, że wokół tego zrobił się taki szum. Przecież to nic wielkiego: jest brudno, śmieci leżą na chodniku, trawniku, na drodze, którą przechodzę, to trzeba posprzątać.

Bo ten starszy pan, to pan profesorze.

- No ja (uśmiech).

Dla pana to nic wielkiego, normalność, a ludzie, którzy "lajkowali" ten post na FB, gratulowali: "obywatelskiej i proekologicznej postawy" - byli zdumieni, że tak można się zachowywać.

- No właśnie to ich zdziwienie jest najdziwniejsze. Bo przecież to powinien być odruch każdego z nas. Normalny. Codzienny. Gdyby każdy z tych setek komentujących sprzątał koło siebie, podnosił śmieci z drogi, to Wrocław byłby o wiele bardziej czysty. Kiedy stoję na przystanku, to też podnoszę śmieci, które leżą i wrzucam do kosza. Raz podszedł do mnie człowiek i powiedział: "podziwiam pana za to". Ja mu na to: "Niech pan bierze przykład ze mnie". Nic nie odpowiedział. Dla mnie w tym moim działaniu nie ma żadnej filozofii - to jest po prostu odruch. Nie mam misji sprzątania świata.

Dla pana to naturalne zachowanie.

- Robię to, bo nic mnie to nie kosztuje, a dzięki temu może być czysto. A kiedy jest czysto, to jest ładniej. Ludzie niestety nie dbają o to, co jest dookoła nich, jeśli to nie jest ich własność: "Jeśli to nie jest moje, to nie jest ważne". Publiczne - to niech inni o to dbają, niech inni to sprzątają. Nie rozumieją, że to jest nasza wspólna własność, o którą trzeba i warto dbać. Nie jest tak, że jeśli coś jest wspólne, to jest niczyje. Takie myślenie nie jest dobre.

Tylko "ja" jestem ważny…

- Ja i moja rodzina. Cała reszta - niech dba o siebie sama.

Przeraża to pana?

- Przeraża to za duże słowo. Nie pochwalam takiego zachowania po prostu. Niestety, tacy są ludzie. Ale wierzę w to, że ludzi można zmieniać - na przykład pokazując im, swoim zachowaniem, że można inaczej. Bo jeśli taki jeden z drugim, młody człowiek, zobaczy takiego starszego pana, jak ja, który sprząta papierki i puszki, to może da mu to do myślenia i będzie robił tak samo. I zamiast lajkowania w sieci, będzie podnosił śmieci z chodnika (uśmiech). Ciekawy jestem tego, czy gdybym zapytał tych wszystkich ludzi na Facebooku, którym się ta moja "proobywatelska i ekologiczna postawa" podobała: "a czy ty podnosisz śmieci z drogi?", to co by odpowiedzieli. Pewnie większość by stwierdziła, że nie. Ale przecież wszystkiego można się nauczyć, zmienić podejście do pewnych spraw, przekonać, że warto zadbać też o innych, o to co dookoła. Bez zysku, za darmo, z przyzwoitości. Bez myślenia: "a co ja z tego będę miał?"

Pan obojętnie nie przejdzie obok porzuconej na trawie butelki.

- Najczęściej zdarzają się puszki po piwie (uśmiech). Ale nie jest tak, że schylam się przy każdym śmieciu, który spotykam na swojej drodze. Gdyby tak było, to niczego innego bym nie robił, tylko sprzątał. Spacer, czy droga do sklepu zajmowałaby godziny: niekiedy jest ich tak dużo, ogrom wręcz, że nie dam rady tego sam sprzątnąć. Wtedy odpuszczam. Za dużo jak na mnie samego. Musiałbym z wielkim workiem wychodzić z domu. A i za to sprzątanie to mi się od żony dostaje. Krytykuje mnie za to…

Czemu?

- Mówi: "a ty te obce śmieci do rąk bierzesz, nie wiadomo, kto to dotykał".

Nie krytykuje, ale martwi się o pana.

- No tak, martwi się brzmi lepiej... (uśmiech). Ale ja mam płyn dezynfekujący i czyszczę ręce.

Takiego podejścia do tych spraw nauczyli pana rodzice? Tak pana wychowali?

- Nie, oni kompletnie nie zwracali na to uwagi. Musze panu powiedzieć, że jestem dzieckiem adoptowanym. Urodziłem się w czasie II wojny światowej i prawdopodobnie wywieziono mnie do Niemiec na tzw. "zniemczenie". Po wojnie polska misja jeździła po Niemczech i wyszukiwała takie jak ja dzieci. Przywieziono mnie do Polski, trafiłem do żłobka w Świdnicy i stamtąd wzięli mnie moi rodzice - dali mi nazwisko, a imię mi zostawili. Do dzisiaj nie wiem, kim byli moi biologiczni rodzice. Koledzy, już później w pracy, mówili mi: "Ty musisz być jednak Niemcem. Masz taką naturę >>korektora<<. Zawsze wszystko byś sprawdzał, poprawiał, sprzątał. Musisz mieć porządek. Ten >>ordung<< musisz mieć we krwi".

Ma pan dzieci?

- Syna i dwóch wnuków. Ale nie wygłaszałem im żadnych przemów, nie prowadziłem rozmów - jak mają się zachowywać, jak żyć. Kazania nie były w moim stylu. Wolałem swoim zachowaniem dawać im przykład - żeby patrzyli na mnie, co ja robię, jak ja się zachowuję, i żeby z tego czerpali wiedzę, jak trzeba się zachowywać w życiu.

Mówi się, że dzisiaj, gdy coś się zepsuje, jakiś sprzęt w domu, to się go nie naprawia, tylko od razu wyrzuca i kupuje nowy. I że tak nauczeni ludzie, też tak robią w relacjach międzyludzkich. Np. gdy coś w małżeństwie się psuje to się rozwodzą, a nie próbują tego naprawiać…

- Oj, niestety coś w tym jest. Ja tak nie robię. Potępiam taką postawę - to jest złe. Poza tym ludzi trzeba szanować, o ludzi, z którymi przebywamy trzeba dbać, trzeba być dobrym człowiekiem dla innych. Mieć też porządek w życiu, w relacjach międzyludzkich.

No właśnie. Na Facebooku wiele osób, pana byłych studentów, pisało o panu: "wspaniały, dobry człowiek".

- To bardzo miłe. To mi bardzo pochlebiło. Miód na moje serce. Bo ja starałem się być dobrym człowiekiem. I dobrze traktować studentów: wysłuchiwać ich, widzieć w nich ich dobre strony. Bo na przykład kiedy studenci czegoś nie umieli, to ja ich nie krytykowałem, wstrzymywałem się od negatywnych uwag. Mówiłem: "to można poprawić, to jeszcze". Nigdy nie powiedziałem do studenta: "jak można być takim tumanem". Zawsze starałem się znaleźć w jego zachowaniu coś pozytywnego. Żartowałem sobie ze studentami i ze studentów. Na przykład jednej studentce powiedziałem: "Jest pani jak kropka kwantowa". Czemu? - zapytała? "Bo jest pani taka mała, a taka pożyteczna" - odpowiedziałem.

Ale te śmieci, od których rozpętała się burza w internecie, to nie wszystko. Bo przecież jest pan znanym we Wrocławiu społecznikiem, i to od wielu, wielu lat.

- Lubię coś dawać od siebie innym. Poświęcać swój czas dla innych. Od dziecka: w szkole podstawowej i w liceum byłem przewodniczącym samorządu klasowego, na studiach byłem zastępcą starosty roku, w ZSP działałem. Taka natura siedzi we mnie cały czas. Pracuję też społecznie w Komisji Nazewnictwa Ulic przy Towarzystwie Miłośników Wrocławia. Za darmo.

Od ilu lat?

- Od 1962 roku. Lubię porządek, także jeśli chodzi o nazywanie ulic we Wrocławiu (uśmiech). Są takie miejsca w mieście, w których nazwy ulic są do siebie bardzo podobne, dotyczą tego samego pojęcia. I te ulice, leżące obok siebie, jedna koło drugiej, mają podobne nazwy - uważam, że trzeba się tego trzymać. Taki ład mi się podoba i taki ład zawsze chciałem zachować. Dlatego działam w tej Komisji - też dla zachowania porządku. Nie udało mi się wywalczyć, co prawda, zmiany nazwy placu Grunwaldzkiego - bo to nie jest plac, a ulica od mostu Grunwaldzkiego do Szczytnickiego - i według mnie to powinien być np. trakt Grunwaldzki. Koszty takiej zmiany by były wielkie - mnóstwo ludzi mieszka przy placu Grunwaldzkim, sporo firm, sklepów tu działa - nie zgodzili się. Ale wiele moich pomysłów przeszło. Ja wymyśliłem ulicę Królewiecką na Maślicach - od Królewca, żeby pasowała do okolicznych ulic nawiązujących do Warmii i Mazur. Chodziło mi o bliskość geograficzną. Czy też moim pomysłem była aleja Karkonoska - bo jest Sudecka obok, to Karkonoska pasuje. I jest ład, i wszystko do siebie pasuje (uśmiech). Dlatego działam też w Komisji Nazewnictwa Fizycznego, przy Polskim Towarzystwie Fizycznym. Jestem jej przewodniczącym. Żeby pilnować porządku też na swoim podwórku naukowym, w terminologii fizycznej - np. angielskie terminy zamieniać na polskie. Tu też musi być porządek.

Dba Pan też o groby byłych profesorów Uniwersytetu Wrocławskiego. Plewi, sprząta, zbiera pieniądze na renowację nagrobków.

- Ktoś to musi robić. Nie działam sam, tylko w grupie o nazwie Komitet Opieki Nad Grobami. Tak trzeba. Przecież wielu z pochowanych na wrocławskich cmentarzach byłych pracowników Uniwersytetu nie ma już żyjących krewnych. Ich groby zarastają chwastami, nagrobki niszczeją, napisy są niewidoczne i trzeba je odświeżyć. Niekiedy też mija termin zapłaty za miejsce na cmentarzu i istnieje groźba, że grób zostanie zlikwidowany. Wyszukujemy, całą grupą osób, takie groby i bierzemy je pod swoją opiekę. Np. przed 1 listopada idziemy posprzątać groby profesorów: ze szmatką przychodzimy, lastriko czyścimy, a gdy grób niszczeje - zbieramy na uczelni pieniądze na jego naprawę, zapalamy znicze... To nas kosztuje tylko trochę pracy i czasu - ale warto go poświęcić.

W Polsce Ludowej o takich działaniach mówiono "czyny społeczne".

- I teraz też to są "czyny społeczne" (uśmiech). Wie pan, ja po prostu uważam, że takimi małymi rzeczami, gestami, jak choćby podnoszenie papierka z trawnika i wyrzucenie go do kosza, można zmienić świat na lepsze.

Rozmawiał Robert Migdał

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto