Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"07 zgłoś się" od kuchni, czyli jak powstawał kultowy serial

Robert Migdał
Bronisław Cieślak, gwiazda serialu "07 zgłoś się"
Bronisław Cieślak, gwiazda serialu "07 zgłoś się" fot. Tomasz Hołod
Gdy Bronisław Cieślak, odtwórca roli porucznika Borewicza, słyszał słowo "kultowy", kręcił głową: - Kultowa w naszym kraju to jest Matka Boska Częstochowska. A "07 zgłoś się" to był taki... skromny, polski kryminałek - mówił. Miliony Polaków kochają ten serial i tłumnie go oglądają za każdym razem, kiedy telewizja puszcza powtórki...

Serial „07 zgłoś się” nie traci na popularności. Ba, z roku na rok zyskuje. Ogląda go nie tylko pokolenie 50 i 60 plus, ale coraz częściej młodzi ludzie: nastolatki, 20-, 30-latkowie. Dlaczego tak się dzieje?

- To dowód na to, że popełniliśmy historyczne dzieło medialne. Mówię żartem, bo nie jest to ani genialne, ani dzieło. Realizując ten serial, nie mieliśmy w najmniejszym stopniu zamiaru budowania czegoś, co przetrwa pokolenia - wspominał przed laty Bronisław Cieślak i dodawał: - Ludzie z mojego pokolenia wracają do tego filmu z nostalgią, przy czym to nie jest podszyte żadną polityką. Niech mi nikt nie mówi, że lubią „07 zgłoś się” z tęsknoty za PRL-em. To jest raczej rodzaj tęsknoty za młodością – bo byliśmy wtedy młodzi, szybciej biegaliśmy za tramwajami albo za dziewczynami, świat miał troszkę inny smak, ciekawość życia była większa. A dlaczego młodzi ludzie oglądają? Być może po prostu są ciekawi tamtej epoki...

Przyszedł telegram: „Prosimy o pilny kontakt”

„07 zgłoś się” powstał 45 lat temu: pierwszy odcinek wyemitowano w Telewizji Polskiej 25 listopada 1976 roku. Ale ten serial by nie powstał, gdyby Bronisław Cieślak nie zagrał w kręconym we Wrocławiu filmie "Znaki szczególne".
- Przyjechałem do Wrocławia na zaproszenie Romana Załuskiego na próbne zdjęcia do serialu „Znaki szczególne”, który był moim pierwszym filmem telewizyjnym, jeszcze przed „07 zgłoś się”. To była przygoda zdumiewająca, bo zostałem zaproszony na te zdjęcia, mając tyle wspólnego z filmami, że je oglądałem w kinie i w telewizji. Aktorskich zamiarów i planów nigdy nie miałem - wspominał Cieślak.

Był dziennikarzem: sześć lat przepracował w radio, potem przeszedł do telewizji krakowskiej i był zastępcą kierownika redakcji publicystyki. To była jego robota na co dzień. I nagle dostał telegram: „Zapraszamy na zdjęcia próbne do głównej roli w serialu Romana Załuskiego. Stop. Janek Włodarczyk, kierownik produkcji”. Był też podany numer telefonu we Wrocławiu. Z dopiskiem „Prosimy o pilny kontakt”.
- Chryste Panie! Oczywiście wiedziałem, jako kinoman, kto to jest Załuski – widziałem jego filmy: „Kardiogram”, „Zaraza” – wszystkie kręcone we Wrocławiu. „Ale co on ma do mnie?” – pomyślałem. Najpierw wpadło mi do głowy, że to moi kumple z Wrocławia jakieś żarty sobie ze mnie stroją. No ale jednak zadzwoniłem: „Panie, o co chodzi? Bo na razie jedyny efekt, jaki Pan odniósł tym swoim telegramem, to to, że się żona ze mnie śmieje”. Usłyszałem, że się nie ma z czego śmiać, że chcieliby zaangażować mnie do serialu, bo im się spodobałem - opowiadał.

To miały być „Przygody porucznika Bolskiego”

Jak Załuski go wypatrzył? Oglądał jakiś program telewizyjny prowadzony przez Bronisława Cieślaka. Siedział z żoną w pantoflach, oglądał TV i pomyślał: „Ciekawy facet”. I wysłał telegram. Cieślak postanowił jednak do Wrocławia, na próbne zdjęcia, nie jechać. Dla niego to była strata czasu – pięć godzin w jedną stronę, potem pięć w drugą. Wieczorem poszedł jednak na herbatę do Klubu Dziennikarzy w Krakowie i pokazał telegram swojemu radiowemu przyjacielowi, reportażyście, Jackowi Stworze. Powiedział: „Popatrz, jakie przygody nas czasem w życiu spotykają.”

- Gdy usłyszał, że nie jadę, to mnie sklął. Opieprzył: „Oczywiście, idioto, że nie będziesz grał w żadnym filmie, ale pojedź na to, bo bardzo rzadko zdarza się profesjonalnemu dziennikarzowi takie zaproszenie. Pojedź, przeżyj to, zobacz, co się tam będzie z tobą działo, wsłuchaj się w siebie, jak reagujesz, jak jest i napisz reportaż autopsyjny, przeżyty: »Jak nie zostałem gwiazdą filmową«”. Dostałem zadanie dziennikarskie i dlatego przyjechałem do Wrocławia, do Wytwórni Filmów Fabularnych na ul. Wystawową i odbyły się te próbne zdjęcia. Nikt nie padł na twarz, coś mi tam kazali udawać, potem powiedzieli: „Do widzenia, koszty podróży rozliczy pan sobie w pokoju obok, powiadomimy pana o wynikach, do widzenia”. Wróciłem do Krakowa, zacząłem pisać reportaż i wtedy zadzwonił Załuski – że mnie chce do swojego filmu - wspominał Cieślak.

Przez pół roku we Wrocławiu kręcili razem „Znaki szczególne”, a po nakręceniu „Znaków szczególnych” przyjechał do Cieślaka, do Krakowa, reżyser Krzysztof Szmagier i zaczął go namawiać na cztery skromne, kryminalne filmiki, które miały się nazywać „Przygody porucznika Bolskiego”.
- Prychnąłem śmiechem i powiedziałem: „Oryginalny tytuł to to nie jest. Sam żeś pan dopiero co nakręcił »Przygody psa Cywila«, po ekranie biegają »Przygody pana Michała«. Nie ma pan jakichś lepszych, bardziej oryginalnych pomysłów? I nazwisko Bolski też niespecjalnie jak na moje krakowskie ucho”. W Krakowie o kimś marnym, fajtłapowatym, nieporadnym, mówiło się, że jest „cienki Bolek”. W każdym razie to go zastanowiło i zmienił – i nazwisko głównego bohatera, i tytuł. W tym czasie na wszystkich budkach telefonicznych były tabliczki „pogotowie MO ma numer wywoławczy 07”. Stąd tytuł serialu - wspomina Cieślak.

Gdyby nie film kręcony we Wrocławiu, to by nie było Cieślaka w roli Borewicza

A jakim cudem reżyser „07...” dowiedział się o istnieniu Bronisława Cieślaka, jako aktora, skoro jego pierwszy film nie był jeszcze nigdzie pokazany? To zabrzmi jak bajka: pani sekretarka planu ze „Znaków szczególnych” chwilę później była w ekipie, która miała kręcić „Przygody porucznika Bolskiego”. I gdy w jej obecności reżyser z operatorem naradzali się, kto ma zagrać „Bolskiego”, to właśnie ta pani sekretarka powiedziała: „A myśmy przed chwilą, we Wrocławiu, skończyli taki film z Załuskim, który znalazł w Krakowie takiego dziennikarza – Cieślaka". „Masz zdjęcie”? – zapytali. „Mam...”. Szmagier pojechał do Wrocławia, zobaczył film Załuskiego na stole montażowym i od razu wsiadł w pociąg. I przyjechał do Cieślaka do Krakowa. Takie były początki przygód dzielnego porucznika Borewicza...

Miały być tylko cztery odcinki "07 zgłoś się", jednak na czterech odcinkach się nie skończyło.
- Bo jak je wyświetlono, to się okazało, że ludzie powiedzieli: „A co to za serial, jak ma tylko cztery odcinki”. Trochę też listów przyszło do telewizji. Szmagier więc zabrał się do roboty, dłubał przez kolejne dwa lata i napisał pięć dalszych scenariuszy. Ten serial, też pod tym względem, jest skrajnie nietypowy, nienormalny wręcz – powstało w sumie 21 odcinków, nakręconych na przestrzeni 12 lat. Nagrywaliśmy go w pięciu ratach. W międzyczasie Szmagier doskonale mnie poznał, zaprzyjaźniliśmy się. Dzwonił z Warszawy do mnie i mówił: „Piszę scenę jak wchodzisz i dzieje się coś kur... niesamowitego, bo pisząc dialog, słyszę, jak ty to mówisz”. Wiele scen zostało napisanych pode mnie, prywatnie - opowiadał Cieślak.
Szmagier wiedział na przykład, że Bronisław Cieślak przez lata trenował pływanie, że lata całe był ratownikiem wodnym, że to jest jego sport i czuje się z nim dobrze. W związku z tym w scenariuszu dał mu szansę, żeby pokazał swoje umiejętności. Nie jest więc przypadkiem, że Borewicz a to skacze z wieży do wody, a to pływa po jeziorach.

Powstawał przez ponad dekadę...

Serial był nagrywany przez 12 lat. W tym czasie zmieniała się otaczająca rzeczywistość – i społeczna, i polityczna. „07 zgłoś się” zaczął powstawać w roku 1976, po lubelsko-radomskich strajkach. W kraju była już opozycja, ale jeszcze w zalążku. A kończyli go kręcić tuż przed ustrojową polską zmianą w 1989 roku. Cztery odcinki powstały między sierpniem 1980 roku – podpisanymi porozumieniami sierpniowymi – a stanem wojennym, czyli w trakcie tak zwanego festiwalu.
Dla Cieślaka rola porucznika Borewicza – jak na tamten czas – była dodatkowo trudna. Grał milicjanta. Dlaczego zdecydował się w takiej rzeczywistości, w takim kraju, grać milicjanta?
- To pytanie zadano mi z 50, jak nie 100 razy. I zawsze odpowiadałem, że nie grałem milicjanta. Wtedy zapadała na sali cisza jak makiem zasiał. Po wytrzymaniu dramatycznej pauzy, mówiłem: „Ja grałem tego milicjanta”. Różnica polega na tym, że ja nie wiem, kto to jest milicjant, dopóki się nie dowiem, jaki to jest człowiek, wyobrażony przez reżysera. Bo gra się zawsze konkretnego, żywego człowieka, który może być stary, młody, ładny, brzydki, kochający swój zawód albo go nienawidzący, mądry, głupi... Gra się zawsze kogoś. Lubiłem tego swojego Borewicza. Gdybym poznał takiego faceta prywatnie, to bym mógł się z nim zakolegować, niezależnie od tego, jaki wykonuje zawód - tłumaczył Cieślak.

Czy jako aktor przygotowywał się jakoś szczególnie do roli porucznika Borewicza? Bywał na komendzie MO? Rozmawiał z milicjantami? Podpatrywał ich przy pracy?

- To nie jest tak, że jeśli mam zagrać kryminalistę siedzącego w więzieniu, to się daję zamykać, żeby się najpierw nauczyć, jak się siedzi w celi. Oczywiście, że są rzeczy czysto technicznej natury, których trzeba się nauczyć, ale wtedy jest przy planie filmowym konsultant. Musiałem się na przykład dowiedzieć, co mam zrobić, gdy wchodzę do pomieszczenia, w którym jest groźny przestępca, a ja w jednej ręce mam pistolet, w drugiej – radiostację, a muszę go skuć kajdankami. Tego wszystkiego się uczyłem - zdradzał po latach kulisy swojej pracy Cieślak.

Seks na wystawie sklepowej, w biały dzień
W serialu pojawia się mnóstwo pięknych kobiet. Jak Cieślak wspomina pracę z paniami? Sceny łóżkowe? Zapytali go kiedyś o to żołnierze, gdy pojechał do jednostki wojskowej, na spotkanie. „Ale pan miał dobrze z tymi babami” – usłyszał. - Ja wtedy się ich zapytałem: „Chłopcy, a potrafiłby któryś z was, zrobić to, o czym mówimy, to, o czym myślicie, na wystawie sklepowej, na głównej ulicy wielkiego miasta, w biały dzień?”. Cisza zapadła. „Bo to jest niezłe porównanie. Bo sytuacja, o której mówicie, wymaga pewnej intymności, a na planie filmowym jest ustawianie świateł, kręcą się różni ludzie z ekipy technicznej. Granie scen »rozbieranych« w takich warunkach nie jest miłe.” Ci, którzy uważnie oglądają serial, wiedzą, że Borewicz nie ma szczęścia u kobiet. To nie jest tak, że on je zmienia jak rękawiczki i ciągle ma nową. On ma pecha do kobiet – żona go rzuciła z Arabem, jakaś tam młoda pielęgniarka mówi: „Gościu, ja na panią milicjantową się nie nadaję”, inna wyjeżdża na stypendium do Stanów Zjednoczonych, któraś tam ginie. Tak to jest szyte. A z pozoru mogłoby się wydawać, że to jest facet, któremu można pozazdrościć sukcesów u płci pięknej - mówił Cieślak.

Milicjanci go nie kochali...

Po latach aktor przyznawał, że serial "07 zgłoś się" przyniósł mu wielką popularność. W PRL-u to jeszcze miało wartość – w dobie powszechnego niedoboru wszystkiego, „na małpę” załatwiał skutecznie pożyteczne rzeczy. Kartki na przykład miał na wszystko. Wydawać by się mogło, że z kontrolą policyjną też nie miał problemów. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna.
- Nie jest prawdą, że milicja namiętnie kochała ten serial. Tam są rzeczy burzące ich autorytet. W jednym z odcinków milicjant z drogówki, w białym kasku, zatrzymuje samochód Borewicza i mówi: „Gdzie się tak śpieszysz, baranie?”. Mój bohater go opieprza, każe mu iść do zwierzchnika i opowiedzieć, jak się odnosi do kierowców... I ja po emisji odcinka z tą sceną zapłaciłem mandat na zakopiance, bo mi milicjanci powiedzieli, że to skandal, że w moim serialu obrażane jest dobre imię milicji drogowej - uśmiechał się Cieślak.

Miał być Borewicz po komunie, ale...

Po 1989 roku były plany nakręcenia kolejnych odcinków „07 zgłoś się”.
- Niezbyt mi się to podobało. Powiedziałem Szmagierowi, który chciał nagrać ciąg dalszy przygód Borewicza: „Uważaj, Krzysiu, bo być może za cenę tej kontynuacji będziesz musiał zapłacić. Może będziesz zmuszony wkładać Borewiczowi w usta upolityczniające ten serial teksty »Jak ja brzydzę się tą poprzednią rzeczywistością, w której z konieczności żyłem«”. A ja nie chciałbym takich tekstów mówić. Szmagier jednak napisał scenariusz kolejnych odcinków, ale nie został on zrealizowany. Moim zdaniem dobrze się stało. Niech ten serial pozostanie już w poprzedniej epoce - dodawał Cieślak.

Bronisław Cieślak, gwiazda serialu "07 zgłoś się", zmarł po długiej walce z rakiem 2 maja 2021 roku w Krakowie.

Aktorka Anna Cieślak napisała po jego śmierci: - "Stryjku kochany, kto chce - niech się za Ciebie napije, kto chce - niech wspomni, kto chce niech poprosi- żebyś odpoczywał".
A piosenkarka Edyta Bartosiewicz dodała post na swoim Facebooku: "Grał niekonwencjonalnie, nonszalancko i bez pardonu. Prawdziwie. Bardzo lubiłam serial "07 zgłoś się" i postać porucznika Borewicza, którą wykreował".
Wspominał go też jego przyjaciel, Stanisław Dzierniejko, u którego gościł na Festiwalu Aktorstwa Filmowego i Festiwalu Reżyserii Filmowej: "Jeszcze kilka dni temu rozmawialiśmy telefonicznie. Umówiliśmy się, że go odwiedzę na początku czerwca w jego domu pod Krakowem.
W sierpniu miał być gościem 10 Festiwalu Aktorstwa Filmowego. Planowałem zrobić wieczór wspomnień zmarłego w grudniu Piotrusia Machalicy. Teraz widzę, że będzie szersza formuła tego spotkania..."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto